Wobec bieżących wyzwań energetycznych, które przyniosła wojna w Ukrainie, nie pozostajemy sami. Możemy liczyć na wsparcie Unii Europejskiej. Czy nasz rząd jest jednak na tyle dojrzały, żeby z unijnego partnerstwa korzystać, zamiast je lekceważyć?
Pandemia Covid-19 dobitnie ujawniła, że wartość członkostwa w UE najbardziej doceniamy w momentach wielkiego kryzysu. Wprowadzenie uniwersalnego systemu certyfikatów szczepienia czy zakup szczepionek przez Komisję Europejską w imieniu wszystkich państw członkowskich dowiodły zysków działania wspólnotowego. Gdyby nie ogólnoeuropejska solidarność, kraje takie jak Polska czy Węgry nie byłyby w stanie działać sprawnie, a koszty wzrosłyby wielokrotnie.
Dzisiaj kolejny raz mierzymy się z wyzwaniami, którym sami z pewnością nie sprostamy. Wojna w Ukrainie obnażyła nasze uzależnienie od rosyjskich paliw kopalnych i wywołała kryzys energetyczny godny swojego poprzednika z lat 70. XX w. W tej kwestii instytucje Unii Europejskiej również mogą służyć obywatelom Wspólnoty pomocą. Jej skuteczność zależy jednak w dużej mierze od postawy państw członkowskich.
W świetle bieżących perturbacji na rynku energii nietrudno stwierdzić, że kierunek transformacji energetycznej, wyznaczony swego czasu przez instytucje unijne, był słuszny. Niektórym, w świetle kryzysu na rynku surowców, modne wydaje się nawoływanie do intensyfikacji wydobycia węgla w kraju. Podtrzymywanie naszego uzależnienia od brudnej i coraz droższej energii jest jednak ze wszech miar szkodliwe społecznie. Realizacja założeń Europejskiego Zielonego Ładu, poprzez wprowadzanie większego udziału energii odnawialnej do „miksu energetycznego”, pozwoliłaby nam z większą elastycznością podchodzić do tąpnięć na rynkach surowców kopalnych.
Motorem napędowym inwestycji w zieloną energię w naszym kraju stają się dziś oddolne inicjatywy świadomych obywateli. Nie rozwiązuje to jednak problemu przeważającej większości Polaków, którzy swoją energię i ogrzewanie wciąż opierają na węglu. To oni ponoszą rosnące koszty rządowych zaniechań. Na to jednak również znajdują się środki i mechanizmy na poziomie unijnym, a zapisane są m.in. w polskim Krajowym Planie Odbudowy.
Reagując na drastyczne spowolnienie ekonomiczne wywołane przez pandemię Covid-19, Komisja Europejska wystąpiła z inicjatywą „Next Generation EU”, która ma wygenerować ponad 800 mld euro na pobudzenie europejskiej gospodarki. Jej centralnym punktem jest instrument RRF (Recovery and Resilience Facility), który, poprzez pożyczki i granty, ma udostępnić krajom członkowskim ponad 720 mld euro. Warunkiem ich wypłaty jest opracowanie i przyjęcie Krajowego Planu Odbudowy, w którym przynajmniej 37 proc. środków musi zostać wydana na projekty związane z zieloną transformacją. W przypadku Polski oznacza to ponad 35 mld euro pożyczek i grantów, z których ok. 15 mld euro należy przeznaczyć na dekarbonizację gospodarki. Budowa farm wiatrowych, ocieplanie budynków, rozwój efektywniejszej sieci energetycznej czy inwestycje w technologie wodorowe mogłyby być finansowane ze środków europejskich i przyczynić się do poprawy sytuacji polskich gospodarstw domowych.
Niestety, modernizacja polskiej energetyki, poszukiwanie alternatyw dla paliw kopalnych czy po prostu zdobycie ogromnych środków na stymulację polskiej gospodarki, nie są tak ważne dla polskiego rządu jak Zbigniew Ziobro i jego krucjata przeciwko praworządności. Konsekwentne łamanie konstytucji, prześladowanie niezależnych sędziów i uporczywe podtrzymywanie istnienia Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego (pod zmienionym szyldem) skutecznie blokują wypłatę środków z – wstępnie już przyjętego – polskiego KPO.
Wydawałoby się, że w świetle ogromnych potrzeb inwestycyjnych Polski, zwłaszcza w dziedzinie energetyki, polskie władze odnajdą rozsądek i zarzucą niepotrzebną „deformę” systemu sprawiedliwości. Niestety, w zamian obserwujemy festiwal dziwacznych wypowiedzi liderów polskiej prawicy, którzy raz twierdzą, że pieniądze z KPO się nam należą, a kiedy indziej, że wcale ich nie potrzebujemy.
Ciężko podpowiedzieć, jak ma na to reagować przeciętny polski konsument, który z obawą szykuje się do sezonu grzewczego. Na szczęście kierownictwo Komisji Europejskiej na wyzwania odpowiada konkretnymi planami działania, a nie wymówkami i wzajemnymi oskarżeniami w stylu przedstawicieli polskiego rządu.
Unijne uzależnienie od rosyjskich surowców już drastycznie spadło, ale koszty znacząco wzrosły. Przewodnicząca Ursula von der Leyen zaproponowała wprowadzenie górnego pułapu na zyski firm energetycznych i przekazanie nadwyżek na pomoc indywidualnym odbiorcom, ale Unia musi poszukiwać również długoterminowych rozwiązań problemu. Słowo „dywersyfikacja” jest odmieniane w europejskich stolicach przez wszystkie przypadki. Polska w tej dziedzinie może pochwalić się terminalem LNG w Świnoujściu oraz rurociągiem Baltic Pipe, współfinansowanym zresztą przez fundusze unijne. Powodzenie obu inwestycji zależy jednak od stabilnych dostaw surowców, o co w dzisiejszych czasach niełatwo.
Mechanizm wspólnego zakupu gazu z Norwegii, USA i Algierii, rozwój i integracja infrastruktury, większa efektywność magazynowania paliw czy koordynacja ograniczenia zużycia energii na poziomie wspólnotowym może przynieść znaczące efekty, tak jak i kooperacja między państwami członkowskimi w kwestii wspólnych zakupów gazu i wodoru za pośrednictwem Unijnej Platformy Energii.
Należy mieć jedynie nadzieję, że polski rząd nie będzie wyłamywał się z tej współpracy, gdyż wspólnota w dziedzinie energii nie jest w żadnym stopniu wyimaginowana i staje się kluczowa dla naszego bezpieczeństwa ekonomicznego.
Powyższy tekst ukazał się oryginalnie w formie artykułu w Tygodniku POLITYKA, w październiku 2022 roku